Dzień zaczął się jak zawsze. Obudziłem się. Umyłem. Poszedłem spać dalej. Życie kota jest naprawdę ciekawe. Przyjemne. Nikt nie ma tak godnego życia, jak ja. Ja, Wujek Kot. Nic by nie było dziwnego tego dnia, gdyby nie to, że poczułem dziwną chęć obudzenia się i pójścia pod drzwi. Wstałem więc. Poszedłem. Usiadłem. Czekałem, czy coś się stanie. Położyłem się. Leżałem tak dwie godziny. Nie spałem, czuwałem. I stało się! Czułem to. Przyjechała MATKA.
To nigdy nie kończy się dobrze. Chcecie dowód? Proszę. Oto spis przypadków, gdy nie kończyło się dobrze (wraz z wyjaśnieniem):
- Matka przyjechała. Zabrała mnie do ukochanej babci-babci. Zostawiła tam. Byłem w raju! A potem mnie zabrała do domu.
- Matka przyjechała. Zabrała mnie do babci-babci. Jeszcze się nie wyspałem na szafie u babci-babci, a już wracaliśmy do domu.
- Matka przyjechała. Przywiozła ze sobą darmozjady.
- Matka przyjechała. Przywiozła darmozjady i je zostawiła.
- Matka przyjechała.
Skoro to już mamy wyjaśnione, możemy zabrać się za część właściwą.
Przyjechała. Wyglądała jak potwór... czyli w sumie podobnie do siebie.
- Jesteś - powiedziała ciocia-babcia. - Cały dzień na ciebie czekał pod drzwiami.
- Czekałeś? - spytała mnie.
- TAK - odpowiedziałem przez zęby. Może nie będzie źle. Nie ma darmozjadów.
- Wypiję herbatę i możemy jechać - powiedziała Matka do cioci-babci.
- Gdzie jedziecie? - spytałem. Nie dostałem odpowiedzi. Pańcia myślała, że się z nią witam. Spokojnie, nie chcesz gadać, to nie. Idę sobie!
I poszedłem. Naprawdę. Położyłem się na swoim miejscu. Jeszcze nie zasnąłem dobrze, a ona przyszła. Wzięła mnie na ręce. Podotykała! Aż mnie ciarki przeszły... Zaniosła mnie do karcerka (czytaj: transportera, przypis redakcji).
- GDZIE MY JEDZIEMY? - spytałem.
- U nas jeszcze go nie było - powiedziała Matka do cioci-babci.
- U nas...? - zląkłem się...
Jechaliśmy. Liczyłem zakręty, ale nie zgadzało się. To nie wyjazd do Pani D. Nie do babci-babci. Nie po żarcie do mięsnego. GDZIE JEDZIEMY?
Stanęliśmy. Wysiedliśmy. Znaczy się, ja zostałem wysiądziony? wysiądzięty? No w sensie, że mnie wyniosły. Siłą. Brutalnie.
Wchodziliśmy po schodach. Do babci-babci? Nieee... zakręty się nie zgadzały. A teraz zapach nie ten. I za mało schodów.
Weszliśmy do jakiegoś mieszkania. Nie pachniało znajomo. A może? Czy ja słyszę...
- Wujek kot! Wujek kot! - O nie... A więc tu jesteśmy. Dobrze. Spokojnie. Bez paniki. Zostaję w karcerze. Nie muszę stąd wychodzić.
Poczułem, że Matka mnie wytrząsa z karcera. Dobra. Muszę wyjść. Ale nie chcę.
Wyszełem. Wąchałem, chodziłem, spokojnie. Przywitałem się z dziećmi. No, starczy tych czułości.
- Co tu się dzieje? Czy ktoś może mi to wyjaśnić? - spytałem.
- Wujku kot, chodź! Na górze jest kocia domówka! - powiedział do mnie Toffi. Ależ on ma słodkie imię.
Poszedłem za nimi. Imprezy nie widziałem. A za chwilę już była. Siedzieliśmy na drapaku, na kartonach, drapaliśmy łóżko i gryźliśmy pościel. Świetna zabawa! Musicie kiedyś tego spróbować. Koniecznie.
Impreza trwała na całego, ale postanowiłem pozwiedzać. Toffi mnie oprowadzał. Pokazał mi parapet. I obok niego drugi parapet. Ja takich nie mam. Ale mam fajniejsze widoki, bo ja widzę kolegę psa. A tu takiego nie mają.
Znalazłem też świetne miejsce do obserwacji durnych człowieków. Gdy wszedłem pod łóżko, znalazłem się na końcu świata. I widziałem dół! Przez taką barierkę fajną. Potem wszedłem na łóżko i chciałem zobaczyć, czy też się tak da, ale teleportowałem się na schody.
- Spadł - powiedziała Matka.
- Nie spadłem. Teleportowałem się - sprecyzowałem. Ona się nie zna.
Toffi do mnie przybiegł. Poszliśmy na dół coś zjeść, napić się i skorzystać z kuwety. Zrobiłem do tej pięknej toalety, która należy do darmozjadów. Matka przyszła od razu sprzątnąć. Ja nie zdążyłem. Więc poszedłem posprzątać do mojej kuwety. Śmiali się ze mnie. A ja nie wiem dlaczego...
Ogólnie bawiliśmy się jeszcze, a potem nie chciałem wracać do domu. Mówiłem, że z tego zawsze wynikają problemy? Ale mama powiedziała, że mogę wpadać, kiedy chcę. To będę wpadał!
Bo te wszystkie matki ciotki babcie nigdy spokojnie pomieszkać nie dają
OdpowiedzUsuńno nie dają i koniec.
UsuńAle fajnie się czytało! :D Czekam na więcej takich kocich opowieści :) Śliczny kiciuś <3
OdpowiedzUsuńco tydzień się pojawiają;)
UsuńŚliczny kiciuś :-)
OdpowiedzUsuńto nasza księżniczka Fifolinda ;)
UsuńŻeby tylko moje koty nie nauczyły się teleportować! Ciągle by błyskało, a po miesiącu mielibyśmy taaaakie grubasy!
OdpowiedzUsuńoj tak :D
Usuń