Miski spakowane. Zabawki w torbie. Domek i kuweta czekają pod drzwiami. Toffi zawodzi w transporterze, a ja czekam w szelkach. Czekam na to, na co wyczekiwałam bardzo długo. Przyjedzie Pańcia i nas zabierze. Tak dawno jej nie widzieliśmy. Ooo, już jest. Pukanie do drzwi. Weszła. Uklękła na podłodze.
- Fifi - zawołała, a ja od razu do niej przybiegłam. Miała łzy w oczach. Nie może nas zabrać do siebie. Ale na pewno wymyśliła coś dobrego. Coś lepszego od tego, co jest teraz.
Wzięła mnie na ręce. Zabrała zabawki i wszystko inne. Toffiego też wzięliśmy. Nie zostawię go samego, bo przecież on sobie beze mnie w życiu nie poradzi. To mała boidupa, ale też mój brat. A o brata trzeba dbać, prawda?
- Matko boska, co to jest?! - krzyknęłam ze strachu.Granatowy potwór. Wielki granatowy potwór. Tak się zerwałam, że aż podrapałam Mamę po brzuchu i ręce. Polała się krew. Podarłam jej koszulkę. Cóż, stało się, ale ten potwór był przerażający. Mama upuściła mnie, ale że byłam na smyczy - nie uciekłam. I dobrze, bo jak się okazało - ten potwór to samochód. Mama ma nowe auto.
Spakowali wszystko do auta, a ja się już nie bałam. Mama znów wzięła mnie na ręce i przytuliła. Podała mnie na kolana jakiemuś nowemu samcowi. Pachnie przyjemnie. Jest miły.
- Kiciunia - mówi do mnie, a ja daję się głaskać. Znam go przecież. Kiedyś mnie odwiedził na chwilę. Położyłam się na jego kolanach, ale nie spałam. Bacznie obserwowałam.
- Zabierzcie mnie stąd! - krzyczał Toffi. Był pod nami.
- Cicho bądź gamoniu! - odpowiedziałam mu.
- Nie chcę nigdzie jechać! Nienawidzę samooooochoooooodów! - wrzeszczał.
- Zamknij się !
- Nie!
- Tak!
- Nigdzie nie jadę!
Krzyczeliśmy sobie tak wniebogłosy. Toffi nie chciał być cicho.
- Dostaniesz chrypki - powiedziała Mama, ale nie posłuchał i krzyczał dalej. Pozostało nam tylko to ignorować.
Dojechaliśmy na miejsce. Mama zatrzymała auto. Ale nie wysiadła. Ktoś wsiadł.
- Hej - usłyszałam głos. Odwróciłam się. Ciocia-babcia!
- Cześć ciocia-babcia. Tak dawno cię nie widziałam - mówiłam do niej. Pogłaskała mnie.
Mama ruszyła i pojechaliśmy dalej.
- A gdzie Toffi? - spytała ciocia-babcia.
- Tu, pod nogami - odpowiedział Samiec.
- Zostawcie mnie w spokoju! - wrzasnął Toffi. I nie przestał krzyczeć do samego końca.
Wysiedliśmy w końcu z samochodu. Wzięliśmy wszystkie nasze rzeczy. Ja pomagałam. Bardzo mało, ale pomagałam. W sumie to mama mnie niosła... ale byłam grzeczna. Już wiedziałam, gdzie jesteśmy. Nawet Toffi przestał krzyczeć.
Przyjechaliśmy do... babci-babci!
- Tu będziecie teraz mieszkać - powiedziała Mama. - Nigdzie wam nie będzie lepiej. Naprawdę.
Wiedziałam, że mówi prawdę. Babcia-babcia się nami dobrze zaopiekuje. A Mama weźmie nas do siebie, jak tylko będzie mogła. Babcię kochamy, nawet Toffi się już nie boi. Na początku chował się pod łóżkiem, ale teraz już bawimy się razem. Razem siedzimy na szafie. Śpimy i rozmawiamy z babcią-babcią i dziadkiem-dziadkiem. Mama miała rację. Dobrze nam tam :)
Dobrze że kicie mają dobrą opiekę :)
OdpowiedzUsuńbardzo dobrą:)
UsuńTo dopiero historia :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńKocham kociaki i dbam o nie bardzo, dobra historia❣
OdpowiedzUsuńtak trzymaj :)
UsuńMoje kociaki też autem jeżdżą wiecznie "na sygnale", żeby całe miasto słyszało, że oto hrabianki jadą :P
OdpowiedzUsuńhahaha :)
UsuńNie mamy kotków, ale psy i podobnie się zachowują kiedy jedziemy do weterynarza. Jest w pewnym miejscu magiczny zakręt i koniec. Na siłę z auta próbują się wydostać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was serdecznie. Edi.
o matko, to musi być dla nich straszne przeżycie.
UsuńŚwietna historia,koty są super☺
OdpowiedzUsuń:D
UsuńSuper historia :-)
OdpowiedzUsuńdzięki :)
Usuń