Choć od wyjazdu w góry minęły już trzy tygodnie, dopiero teraz piszę o trzecim dniu naszej podróży. Cóż, czasem życie się tak potoczy, że nie wszystko wychodzi tak, jak było zaplanowane. Grunt to się nie załamywać, tylko dostosować do realiów i działać we własnym tempie. Dziś opowiem ci o tym, jak zwątpiłam wchodząc na Śnieżkę, z jakim bólem się wtedy zmagałam, dlaczego z niej nie zeszłam. A jako bonus opowiem ci też o tym, czego nauczyły mnie góry. Wiesz, każda podróż czegoś uczy. Ta nauczyła mnie naprawdę wiele. To co? Wyruszamy?
Śnieżka - trasa na z Karpacza
Naszą podróż zaczynamy znów ze Ściegien. Nie śpiesz się, to nie zwykły spacer nas czeka, a wędrówka po górach. Musimy zabrać odpowiednie rzeczy. Spakujmy się więc.
Co zabrać ze sobą, idąc w góry?
Do plecaka pakujemy:
- apteczkę - to mój must have. Nie ruszam się bez niej nawet do pracy (a i idąc na zakupy mam takową w torebce). Jednak na górską wędrówkę warto dobrze ją zaopatrzyć. Nam nic się nie stało, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Oprócz typowych leków przeciwbólowych (mam endometriozę i bez nich po prostu nie ruszam się z domu), zabrałam też zapas plastrów, które się przydały, bandaże... przed wyjściem warto także użyć spray'u na kleszcze i komary. Dzięki temu nic nie gryzie i się nie przyczepi.
- prowiant - bez jedzenia nie ma co wychodzić. To nie jest krótki spacerek. Po drodze zjadłam jabłko, mały słoiczek masła orzechowego, banana. Wzięliśmy także obiad, by zjeść na szczycie (ale dlaczego go nie zjedliśmy, dowiesz się za chwilę. Będzie to zabawne. Ale tylko dlatego, że od tego momentu minęły już trzy tygodnie).
- wodę - albo inny napój, choć ja słodzonych nie polecam. To nie chodzi nawet o ten cukier, który jest szkodliwy, ale o to, że sokiem nie da się dobrze nawodnić i wzmaga on uczucie pragnienie. Woda jest jednak niezastąpiona.
- ciepłe ubranie - nawet jeśli na dole jest gorąco. Doradził mi to kolega z pracy i jestem mu wdzięczna, bo zabrałam ze sobą kurtkę, czapkę, a nawet rękawiczki. Nie przydały się (te ostatnie), ale na szczycie wiało, ja byłam spocona. Założyłam kurtkę i kaptur. Bez nich mogłabym się szybko przeziębić.
- dobre buty - nie idź w góry w sandałkach czy baletkach (choć i takie widziałam). Wybierz wygodne buty, najlepiej takie, które będą stabilizowały kostkę. Dlaczego? W niektórych miejscach naprawdę łatwo było o skręcenie nogi. To nie jest lekki i przyjemny spacerek po równej drodze, uwierz mi.
- skarpetki na zmianę - nie wiem, jak mogłam o nich zapomnieć. Na Tropiciela (ROBAKI I NURKOWANIE, CZYLI TROPICIEL 27, TROPICIEL 23 - PRZYGODOWY RAJD NA ORIENTACJĘ! | TYGODNIK) zabierałam dodatkowe buty oraz dwie pary skarpetek na zmianę. Tutaj o tym zapomniałam i bardzo żałowałam. Buty mam takie, że nadadzą się też na zimę, więc możesz się domyślić, jak mokre miałam skarpetki, gdy doszliśmy na górę. Bądź mądrzejsza, zabierz co najmniej parę.
- aparat fotograficzny - bez niego nie ruszałam się z pensjonatu. Te przepiękne widoki, ten krajobraz... zresztą, sama możesz obejrzeć go na zdjęciach.
Dobrze, skoro już się spakowałyśmy, ruszajmy w drogę.
Karpacz - parking pod Śnieżką
W drogę wyruszamy samochodem. Po przejściu 19 km pierwszego dnia (KARKONOSZE DZIEŃ 1. KARPACZ | ŚWIĄTYNIA WANG, DZIKI WODOSPAD, ZAPORA NA ŁOMNICY I DUCH GÓR) oraz 11 km drugiego dnia (ZAMEK CHOJNIK | KARKONOSZE DZIEŃ 2.) nie chcemy iść na nogach tych kilku dodatkowych kilometrów. Po za tym, po zejściu ze Śnieżki jeszcze trudniej byłoby wrócić do pensjonatu na nogach. Jesteśmy realistami, więc podjeżdżamy na parking, który jest oczywiście pełny. Cofamy się troszkę i znajdujemy inny. 20 zł za cały dzień. Płacę i ruszamy.Dochodzimy do wejścia na czerwony szlak na Śnieżkę. Chciałam iść innym, łatwiejszym, ale w końcu zdecydowaliśmy, że ruszamy tym i koniec. Doskwierały nam zakwasy, ale to nas nie zniechęciło. Ustawiamy się w kolejce po bilet wejściowy na teren Karkonoskiego Parku Narodowego. Znów płacimy 8 zł za wejście od osoby i już możemy iść dalej. Bilet trzeba zachować do kontroli, ale nam się takowa nie przytrafiła.
Zaczynamy naszą trasę. Na początku jest łatwo. Idziemy po prawie płaskim terenie. Rozmawiamy swobodnie, a tętno tylko delikatnie przyspiesza. Nie szarżujemy jednak. Trasa jest długa, więc nie śpieszymy się. Idziemy spacerkiem, podziwiamy widoki. Co chwilę wyciągam aparat i robię zdjęcia, bo wprost nie mogę się oprzeć tym cudom natury, które mijamy po drodze. Widziałaś, na zdjęciu powyżej, jak dwa drzewa przytuliły się do siebie? Coś niesamowitego, a to dopiero początek. Możesz zobaczyć piękny krajobraz, rośliny na następnych zdjęciach. A to tylko niewielki odsetek tego, co sfotografowałam.
Jeśli chcesz zobaczyć więcej zdjęć, wpadnij na mojego instagrama. Tam pojawiają się zdjęcia, których nie ma na blogu.
Górski krajobraz - Karkonosze
Natura zachwyca mnie na każdym kroku. Nie lubię zgiełku miasta, nie lubię betonowej dżungli, która niestety mnie otacza. Lubię miejsca, w których jest cisza, nie ma szumu ruchu ulicznego, nie ma ludzi. Niestety, w górach były niesamowite tłumy, ale natura dała mi to, czego szukałam. Dała mi spokój, ukojenie myśli. Nie przejmowałam się chorobą, pracą, problemami. Byłam ja, on i piękne widoki, które zapierały dech w piersiach. Był też aparat, który pozwolił mi na zachowanie tych pięknych wspomnień. Na pewno zdjęcia wylądują w albumie!
Pierwsza część trasy - do 1000 m n.p.m. czyli do miejsca odpoczynku, zajęła nam dużo czasu. To prosty do przejścia kawałek o małym stopniu nachylenia terenu. To taka droga, którą można spokojnie przejść, bez problemu, bez większego zmęczenia.
Dlaczego więc szliśmy tak długo? Cóż, zachwycałam się każdym kwiatkiem, każdym mchem, wodą, liściem. Skakałam z miejsca w miejsce i robiłam zdjęcia. Podziwiałam, przystawałam i napawałam się krajobrazem. Był cudowny, magiczny... i nie wiedziałam jeszcze, że czeka na mnie o wiele bardziej niesamowity kawałek dalej. Cóż, mi naprawdę niewiele trzeba do szczęścia.
1000 m n.p.m. - schronisko na szlaku czerwonym na Śnieżkę
Po wejściu na 1000 m n.p.m. czekało na nas rozsypujące się schronisko, do którego nie można wejść. Jest w trakcie rozbiórki, czyli niedługo już go tam nie będzie. Co mnie jednak zaskoczyło, to fakt, że obok były budki z jedzeniem i napojami. Czego się spodziewałam? Nie wiem, ale na pewno nie wszechobecnego alkoholu.
Ja rozumiem, że Polacy są jacy są, ale alkohol i wędrówka po górach to nie jest dobre połączenie. Choć, skoro nawet burza nie jest w stanie niektórych powstrzymać przed pójściem w góry, a potem TOPR ma ręce pełne roboty przez takich nieodpowiedzialnych ludzi, to o czym ja mówię... Przykro mi jednak, że ludzie naprawdę nie potrafią się obyć bez alkoholu nawet w takim miejscu. Tak samo jak i bez papierosów (co jest 1. niebezpieczne, ze względu na suszę i możliwość wywołania pożaru, 2. niezdrowe, bo truje wszystkich dookoła).
Usiedliśmy jednak w tym miejscu rozpusty i odpoczęliśmy. Tak zakończył się łatwiejszy etap wędrówki, po prostej drodze. Zjedliśmy, napiliśmy się. Ruszyliśmy dalej.
Śnieżka - podejście na szczyt
Druga część trasy była już trudniejsza. O wiele większe nachylenie terenu, przez co mięśnie nóg pracowały bardziej. Zakwasy, które miałam i kolejne kilometry dawały w kość. Do tego zrobił mi się odcisk na nodze i czułam, jakbym ciągle ocierała ją jakimś kamykiem. Szłam jednak do przodu.
Problematyczne były miejsca, w których trzeba było wchodzić po schodach zupełnie nieprzystosowanych do moich krótkich nóg. Musiałam je podnosić bardzo wysoko, czasem podtrzymać się rękami. Dałam radę, ale zaczynało mnie ogarniać zwątpienie. Czułam, że nie dam rady. Chciałam się poddać. Myślałam o tym intensywnie i... ciągle szłam dalej. Przepiękne widoki, których na początku nie doceniałam, bo dyszałam ze zmęczenia. Ale potem, gdy na chwilę przystanęłam, gdy rozejrzałam się dookoła, zobaczyłam, zrozumiałam dlaczego to robię. Właśnie dla takich widoków.
I z tej części mam mniej zdjęć. Raz, że o wiele trudniej się szło i musiałam mieć wolne ręce, a dwa, że po prostu zachwycałam się tym, co widzę.
Zapomniałam tylko o jednym - o kremie z filtrem. Spaliłam sobie buzię na trasie. Trzy dni intensywnego smarowania aloesem i przeszło, ale miej to na uwadze. Słońce świeciło prosto w oczy.
Cmentarz Ofiar Gór w Karkonoszach
Pod koniec drugiej części trasy (bo w sumie były jednak trzy części) przechodziliśmy obok Cmentarza Ofiar Gór w Karkonoszach. Pięknie zrobiony, ale zdjęcia musisz zobaczyć w internecie, bo ja miałam wtedy schowany aparat i przyspieszone tętno ze strachu.
Cóż, jestem osobą, która panicznie boi się śmierci i wyobrażenie sobie w tym momencie, w którym bardzo wątpiłam, czy uda mi się wejść na szczyt, śmierci w górach napawało mnie jeszcze większym lękiem. Dlatego nawet nie myślałam o tym, by wyjąć aparat, a o tym, by jak najszybciej iść dalej i żeby ten cmentarz znikł mi z oczu.
Doszliśmy na górę, do Schroniska Dom Śląski w Karkonoszach. Nie korzystaliśmy z niego (ani z toalety, jedzenia itp.). Poszliśmy odpocząć i usiąść choć na chwilę. Ja wtedy podjęłam decyzję, że dalej nie idę, ale jednak poszłam. Cóż, za bardzo bym żałowała, po za tym byliśmy już tak blisko celu...
Dookoła było słychać zarówno Czechów, jak i Polaków. Usiedliśmy na murku i odpoczywaliśmy. Podziwialiśmy widoki po czeskiej stronie. Tak bardzo chciałam pobiec w tę dzikość, którą widziałam...
Śnieżka - trasa jubileuszowa
Ostatni etap to już podejście na sam szczyt. Ruszyliśmy z myślą, że na górze zjemy obiad. Motywujące, prawda? Oczywiście, obiad zabraliśmy ze sobą.
Poszliśmy tą dłuższą trasą, bo była mniej nachylona, a ja miałam już serdecznie dość. Spokojnie, spacerkiem poszliśmy i dotarliśmy w swoim tempie. Cóż... nie zachwycił mnie szczyt. Szczerze powiedziawszy, było tam po prostu brzydko. I do tego tłum ludzi, przez który ciężko było zrobić jakiekolwiek sensowne zdjęcie.
Odpoczęliśmy chwilę. I rozejrzeliśmy się dookoła. Tak, właśnie dlatego warto tam wejść. Nie dla samego zdobycia szczytu. Nie dla krajobrazu samego szczytu, bo to po prostu kamienie. Nie dlatego, by się pochwalić znajomym. A właśnie po to, by podziwiać ten cudowny widok z góry. By zobaczyć polską stronę, pełną zabudowań i miast w dole. I czeską, dziką, niezdobytą z jedynie pojedynczymi domkami. By poczuć wiatr we włosach, by poczuć wolność, której na co dzień tak bardzo brakuje.
Mimo siatek otaczających szczyt (dla bezpieczeństwa, ale roślinności, tej nielicznej, która się tam znajdowała), czułam prawdziwą wolność. Czułam się sobą. Czułam satysfakcję i dumę ze swojego uporu. Czułam radość.
Czego nauczyły mnie góry?
Jak już wspomniałam, każda podróż czegoś uczy. Nie bez powodu mówi się, że podróże kształcą. Trzeba tylko chcieć i próbować zrozumieć, czego dana wyprawa może nas nauczyć.
Nauczyłam się dzięki temu wyjazdowi, jak ważna jest organizacja - od spalonej słońcem buzi przez zaniedbanie związane z kremem z filtrem, aż po brak kleszczy, dzięki spray'owi, odpowiednie buty czy też czapkę zabraną na szczyt.
Nauczyłam się, że wygoda, komfort i bezpieczeństwo jest o wiele ważniejszy od wyglądu. Gdy weszłam na szczyt wyglądałam jak puchata lama, byłam bordowa na twarzy (od zmęczenia i spalenia słońcem). Nie było to dla mnie ważne. Cieszyłam się, że dotarłam tam cała i zdrowa.
Doceniłam plecak. Zawsze chodziłam z torebką, ale plecak jest o wiele wygodniejszy, bardziej pakowny i bezpieczniejszy na takie wyprawy. I do tego stopnia to zrozumiałam, że od powrotu już nie chodziłam z torebką.
Zrozumiałam też, jak bardzo jestem uparta. Nie potrafię odpuszczać. Nie potrafię poddać się na ostatnich kilometrach. Skoro w górach, mimo zakwasów, zwątpienia i braku sił dałam radę, dlaczego miałabym nie dać rady w życiu? Zrozumiałam to i zaraz po powrocie podjęłam pewną ważną decyzję. jeszcze troszkę i ci o tym opowiem.
Ale też doceniłam umiejętność odpuszczania. Choć na ostatnich kilometrach się nie poddałam, to wiedziałam, że są takie momenty, w których trzeba odpuścić. I dzięki temu można potem wstać i iść dalej. A gdyby nie odpuszczanie... zajechałabym się i nie mogła czerpać radości z życia garściami.
Dzięki temu, że przechodziliśmy obok Cmentarza Ofiar Gór, zrozumiałam, jak kruche jest życie. I choć jestem tego świadoma, tak w tamtym miejscu uderzyło to we mnie podwójnie. Kocham swoje życie, choć nie jest idealne. Nie chciałabym go stracić.
I na koniec... doceniłam wolność, którą czułam całą sobą na tym wyjeździe. I zrozumiałam, że potrzebuję więcej takich momentów w życiu.
Śnieżka - zjazd wyciągiem
Zakończmy już naszą podróż na Śnieżkę. Schodzimy ze szczytu. Udajemy się aż na Wielką Kopę, by zjechać wyciągiem. To jest ten moment, w którym trzeba odpuścić. Schodziłabym już ze złami w oczach z wycieńczenia. A na kolejny dzień mieliśmy w planach kolejną trasę, więc zjazd wyciągiem był bardzo sensownym rozwiązaniem.
I to jest sytuacja, o której wspomniałam wcześniej. Dlatego na szczycie nie zjedliśmy obiadu. Otóż... panicznie wręcz bałam się zjechać. Zapłaciłam za zjazd wyciągiem 25 zł od osoby i to były najgorzej wydane pieniądze. Ręce bolały mnie od zaciskania na poręczy. Po twarzy płynęły mi łzy, a ja nie wiedziałam, czy mam krzyczeć ze strachu, czy też siedzieć cicho. Byłam przerażona. A gdy byliśmy już na dole, ręce mi się trzęsły, a nogi miałam jak z waty. Cóż, to zdecydowanie nie dla mnie.
Potem udaliśmy się po oscypek z żurawiną (dla mojego V., ja nie mogę jeść takich pyszności) i po pocztówki. I wróciliśmy na parking, a stamtąd do pensjonatu.
Przeszliśmy tego dnia 18,22 km po górskim terenie. Widać to na trasie. Podczas zjazdu wyciągiem wyłączyłam endomondo. Liczyłam tylko piesze kilometry.
I jak, podobała ci się wycieczka? Pełna skrajnych emocji i z uczuciem, którego się nie zapomina, z uczuciem wolności.
Byłaś na szycie Śnieżki? A może zamierzasz tam pojechać? Koniecznie napisz w komentarzu!
Trzymaj się ciepło i do zobaczenia!
Widoki ze szczytów górskich są genialne i niezapomniane :) To właśnie przez nie tak kocham góry.
OdpowiedzUsuńO tak! :)
UsuńGóry są niesamowite :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się ;)
UsuńOjejku jak mi się chce w góry po Twoim poście. Dobre buty i plastry to podstawa górskich wycieczek.
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że tak zachęcająco odebrałaś mój tekst ;)
UsuńPiękne widoki, trochę mi się zatęskniło za górami jak przeczytałam Twój wpis :)
OdpowiedzUsuńMiło mi :)
Usuńo ja, jak super :D Pozazdrościć :D
OdpowiedzUsuń:)
UsuńWspomnienia do końca życia <3
OdpowiedzUsuńO tak :)
UsuńWspaniała wyprawa, góry są przepiękne!
OdpowiedzUsuńAle piękne widoki, chciałabym kiedyś przebyć taką trasę! :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, żeby się udało :)
UsuńUwielbiam góry. W Karpaczu byłam jakieś 5 lat temu i mam nadzieję tam jeszcze wrócić :-)
OdpowiedzUsuńNa pewno się uda :)
UsuńBardzo fajna wyprawa, widok z góry niesamowity, pozostaje w pamięci na długo :)
OdpowiedzUsuń<3
UsuńMuszę przyznać że kocham morze i w walce z górami zawsze wygrywa ale przyznaję mega to wygląda i za względy widokowe kocham góry :D Ps. nie wiem jak zrobiłaś to ze zdjęciami ale to jest boskie :D
OdpowiedzUsuńby-tala.blogspot.com
Też kocham morze całym swoim sercem <3 a góry pokochałam dopiero w tym roku.
UsuńAle co ze zdjęciami? Napisz dokładniej o co chodzi, to wyjaśnię:)
Ach góry... Pięknie :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą, że każda podróż czegoś uczy :D Na Śnieżce nigdy nie byłam,
OdpowiedzUsuńale podziwiam ludzi, którzy wychodzą na szczyty gór za ich wytrwałość :D
Przepiękne zdjęcia :D Pozdrawiam!
To był całkiem niski szczyt, a ja, jak czytałaś, miałam chwile zwątpień. Podziwiam tych, którzy wchodzą wyżej :) Dziękuję ;)
UsuńNaprawdę piękne widoki! Te drzewa wyglądają niesamowicie :) Pomyśleć, że nigdy nie byłam w Karkonoszach :)
OdpowiedzUsuńMam niedaleko, a byłam pierwszy raz. Jeszcze dużo przed tobą ;D
UsuńMnie zawsze po kilku godzinach wchodzenia na szczyt dopada myśl "Po co mi to? Po co mi to zmęczenie, litry potu i ból nóg?" Ale gdy już zdobędę szczyt rozpiera mnie duma!
OdpowiedzUsuńO tak! Czułam to samo:)
UsuńNie ma czegoś takiego jak Droga Milenijna na Śnieżkę. Być może chodziło Ci o Drogę Jubileuszową.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, mój błąd. Już poprawione. Dzięki! <3
Usuń