Myślę, że mogę o sobie powiedzieć, że jestem kobietą wyzwoloną. Wyzwoloną spod pewnych ograniczeń, norm, zachowań, poglądów... Wolną od tego, by inni podejmowali za mnie decyzje na temat mojego wyglądu, ubioru, zachowania. Wolną od tego, by przejmować się narzuconymi standardami, kanonami piękna i wymaganiami wobec nas, kobiet. Wolną i szczęśliwą. I nadal kobietą.
Kiedyś myślałam, że to kobieta ma prowadzić dom, wychowywać dzieci, mieć ogolone nogi, schludny makijaż, eleganckie ubranie. Do tego ma być miła, grzeczna, dobrze wychowana, skromna. Musi robić milion rzeczy każdego dnia, by móc potem żalić się koleżankom, jaka to nie jest zarobiona. Myślałam tak. I już nie myślę.
Po pierwsze: wyzwolona od patriarchatu
Nie godzę się na to, by to mężczyźni podejmowali wszystkie decyzje. I nie mam tu na myśli teraz polityki (bo przecież mamy prawo wyborcze i możemy, a nawet powinnyśmy z niego korzystać). Mam tu na myśli życie codziennie. Związek chociażby. Nie godzę się na to, by to mój partner decydował o tym, w co się ubiorę, jak się pomaluję, z kim wyjdę, czy będę golić nogi, czy będę miała długie, czy krótkie włosy. Nie będzie także decydował o mojej pracy, wykształceniu ani innych ważnych dla mnie rzeczach.
A już tym bardziej nie będzie się mną wysługiwać. Słucham, jak wokół mnie kobiety piorą, sprzątają, gotują, zajmują się dziećmi, robią zakupy itd. A ich mężczyźni? No i tu zaczynają się schody, bo okazuje się, że one wszystko robią za nich. Bo tak zostałam wychowana, możesz usłyszeć. Cóż, możesz zacząć myśleć samodzielnie, odpowiem na to. Jak na tym obrazku:
Jestem kobietą wyzwoloną od usługiwania innym, od zajmowania się domem w pojedynkę. Jestem kobietą wyzwoloną od bycia pod stałą kontrolą. Wyzwoloną od ciągłego zastanawiania się, czy to, co zrobię, będzie odpowiadało mojego partnerowi. W związku jesteśmy na równi i każde z nas potrzebuje także swojej przestrzeni do życia. Swoich wyborów i swoich decyzji.
Po drugie: wyzwolona od spełniania oczekiwań
Nie jestem tu po to, by spełniać cudze oczekiwania. Pracodawca oczekuje ode mnie zostawania na nadgodzinach na zawołanie? Cóż, a ja oczekuję od niego poszanowania mnie, mojego wolnego czasu i faktu, że ja także potrzebuję odpoczynku.
Moje otoczenie oczekuje, że będę chodzić do kościoła? Cóż, to tylko i wyłącznie moja sprawa w co wierzę i co z tym zrobię. Oczekują tego, że pójdę na studia? Mogą iść sami, nikt im tego nie broni. Oczekują tego, że będę na każde zawołanie? Szkoda, że oni nie są.
Takie podwójne standardy, prawda? Oni ode mnie mogą oczekiwać. Ale ja od nich - nie. Absolutnie nie. To ja mam zaspokajać niespełnione ambicje, spełniać ich marzenia, zaspokajać oczekiwania... tylko, nie tędy droga. Nie jestem taka i chcę żyć życiem, jakie mi się podoba, nie komuś. Możesz mi doradzić, ale nie oczekuj, że rzucę wszystko i zrobię tak, jak ty sobie to wyobrażasz.
Jestem kobietą wyzwoloną od spełniania zachcianek innych. Kobietą wyzwoloną od zaspokajania ambicji bliskich lub dalszych krewnych. Nie jestem tu po to, by spełniać czyjeś oczekiwania, a wobec innych mam tylko jedno: oczekuję, że przestaniecie mieć wobec mnie jakiekolwiek oczekiwania.
Po trzecie: wyzwolona od standardów piękna i bycia zadbaną
Nie wiem, dlaczego gdzieś w społeczeństwie uroiła się taka myśl, że kobieta zadbana to ta, która ma wyprasowane, eleganckie ubrania, makijaż, pięknie uczesane włosy, ogolone ciało i najlepiej szpilki na stopach.
Czyli, jeśli nie ogolę pach, to jestem niezadbana? Mimo, że robię regularnie maseczki, nakładam odżywkę na włosy, dbam o ciało, ćwiczę, medytuję i dbam o swój intelekt. Nie ogoliłam pach, więc nie dbam o siebie, tak? Nie godzę się na to. Nikt mi nie powie, że nie dbam o siebie, bo mam nieogolone nogi, bo nie maluję się na co dzień, bo dziś się nie uczesałam. Wiem, że dbanie o siebie to nie tylko idealny (chociaż taki nie istnieje!) wygląd.
Zaniedbany może być człowiek, który się nie myje, śmierdzi i... kto wie, co jeszcze. Ale nie wmówisz mi, że jestem zaniedbana, bo nie mam zrobionych paznokci, sztucznych rzęs, czy permanentnych brwi. Dla mnie to nie jest oznaka zadbania.
Jestem kobietą wyzwoloną od ciągłego poczucia, że muszę wyglądać idealnie. Nie maluję się, gdy nie mam ochoty. Chodzę do pracy w makijażu lub bez. Paznokcie mam pomalowane lub nie. Maszynki do golenia używam raz w tygodniu. Jeśli to komuś przeszkadza, nie mój problem. Ja nie będę się przejmować twoim poczuciem estetyki i piękna. Więc ty nie przejmuj się moim.
Jeśli według ciebie kobieta zadbana ma zrobione paznokcie - rób je. Ale nie każ robić ich mi. Jeśli według ciebie kobieta zadbana ma zawsze gładkie nogi i pachy - gol je sobie i każdego dnia, depiluj czy co tam chcesz. Ale nie każ tego robić mi. I nie każ mi czuć wstydu, bo mam nieogolone nogi i krótkie spodenki. Przecież nie robię nic złego.
Po czwarte: wyzwolona od podwójnych standardów
Kiedyś w pracy przechodził koło mnie facet, który miał większe piersi ode mnie. Naprawdę. Widać to było przez koszulkę, która de facto nie zasłaniała też całego brzucha. Wytłumacz mi proszę, dlaczego on nie musi nosić stanika, a ja z moim małym A - muszę? Wytłumacz mi, bo naprawdę nie mogę pojąć, dlaczego męskie sutki są ok, a kobiece gorszące.
To nie ja wymyśliłam chodzenie bez stanika. Ania z aniamaluje.com mówi o tym bardzo dużo. O tym, że to podwójne standardy. Że facet może sobie i bez koszulki chodzić, ale jeśli kobieta nie założy stanika, ale ma koszulkę, bluzę czy to tam innego - to coś jest nie tak. I, tak jak Ania, nie godzę się z tym. Nikt mi nie wmówi, że muszę stanik nosić.
Moje małe A nie wymaga podtrzymania. Nie wymaga zasłaniania. Nie wymaga wstydzenia się i skrępowania. I tak bez stanika chodzę już... jakiś rok? Zaczęłam nad morzem, gdzie to normalne. Oczywiście, na plaży bikini. I według mnie faceci z wielkimi, tłustymi cyckami też mogliby zasłaniać, bo to jest dopiero gorszący widok! Ale cóż... Po za plażą zakładałam sukienkę, koszulkę i w drogę. Bez stanika, bez niczego. I tak mi zostało.
Nie zakładam stanika na zakupy, nie zakładam na spacer, nie zakładam, gdy jadę do rodziny. Nie spotkałam się z żadnym komentarzem na ten temat. Nie zauważyłam też, by ktoś się szczególnie przyglądał, choć nie zwracam na to nawet uwagi. I w góry też pojechałam bez stanika. Wzięłam sportowy, ale się nie przydał.
Noszę tylko do pracy, ale to wynika z tego, że przebieramy się w szatni i nie chcę świecić gołymi piersiami. Choć czasem zamiast stanika mam taki cieniutki top. I to też się dobrze sprawdza.
Po piąte i ostatnie: wyzwolona od popadania w skrajności
Są ruchy kobiet, które zakładają, że golenie się czy depilacja są tylko po to, by podobać się facetom i publicznie negują golenie się. Cóż, jestem wyzwolona i od takich głosów. Lubię mieć gładkie nogi i nie zrezygnuję z maszynki do golenia. Nie popadam też w żadną skrajność: albo golę, albo nie golę. I golenie jest ok i niegolenie też. Decyzja należy tylko i wyłącznie do mnie.
Tak samo, jeśli chodzi o wszystkie inne aspekty życia. Jestem wyzwolona od patriarchatu, ale nie mam nic przeciwko zrobieniu pysznego obiadu dla mojego partnera. Nie mam nic przeciwko temu, by odpoczął po pracy. Pod warunkiem tylko, że mogę na niego liczyć i wiem, że kiedyś mi się odwdzięczy. Wiem, że robimy mniej więcej po równo.
I tak samo nie mam nic przeciwko pomaganiu innym czy też spełnieniu jakiejś zachcianki (np. zabraniu mamy do lekarza czy też pomocy babci na działce), ale to takie rzeczy, które nie zmuszają mnie do zmian w życiu. To pomoc, przysługa, a nie spełnianie oczekiwań na temat stylu życia czy wykształcenia.
Jestem kobietą wyzwoloną i dzięki temu bardzo szczęśliwą. Nie muszę się przejmować tym, co pomyślą inni, nie muszę przejmować się standardami, kanonami i wymaganiami. Mogę być sobą i cieszyć się życiem.
A ty? Jesteś wyzwolona?
Trzymaj się ciepło i do zobaczenia!
Staram się być wyzwolona, myślę że jestem w jakimś stopniu - chyba większym niż niektóre kobiety w moim otoczeniu. Nie mam problemu z tym żeby powiedzieć NIE, nie robię rzeczy typu chodzenie do kościoła dla świętego spokoju jak niektórzy, dzielę się obowiązkami z mężem i nie mam problemu z tym, żeby to on ugotował obiad. Chcę iść jeszcze bardziej w tym kierunku, bo przecież musimy dbać o siebie, a nie zaspokajać tylko potrzeby innych.
OdpowiedzUsuńPięknie to napisałaś. Bardzo dobrze, że potrafisz stawiać granice ;) powodzenia w dalszym rozwoju w tym kierunku!
UsuńPrzyznam, że im jestem starsza tym lepiej mi idzie to bycia wyzwoloną. Kiedyś byłam typową grzeczną dziewczynką, która robiła to co powinna i co inni uważali za słuszne. Teraz bardziej patrzę na siebie, umiem się postawić i nie patrzę na opinie innych :)
OdpowiedzUsuńI dobrze! Bycie grzeczną dziewczynką nie prowadzi do niczego dobrego :)
UsuńBardzo rozsądne podejście. Nie bierzemy sobie męża czy partnera, żeby im służyć, ale żeby się wzajemnie wspierać. Jeśli to nie wchodzi w grę, to lepiej być samej. Zgadzam się z Tobą w każdym punkcie. Nie rozumiem, dlaczego faceci nie golą swoich pach czy klaty, niektórzy i biustonosz mogliby nosić. Przy małym biuście uważam za zbędny, ewentualnie za ozdobę, jeśli ktoś sobie życzy. O siebie dbam, ale makijaż permanentny czy sztuczne rzęsy to żaden dowód dbałości. Zadbana kobieta to schludna kobieta, niekoniecznie wypindrzona :D
OdpowiedzUsuńDokładnie. Jako służąca mogę się zatrudnić i brać za tę pracę pieniądze. Ot co! Przy małym biuście stanik może służyć za ozdobę :)
UsuńNo i podsumowałaś to świetnie ;)
Cudowny wpis! Idealny dla osób, które przejmują się opinią innych... Robią coś, bo wypada. Na szczęście, ten etap życia mam już za sobą.
OdpowiedzUsuńI dobrze! Na pewno teraz lepiej ci ze sobą;)
Usuńmyślę, że każdy powinien żyć zgodnie ze sobą. Niektórzy lubią być niewyzwoleni, czy gnać za tłumem :)
OdpowiedzUsuńJeśli komuś sprawia przyjemność gnanie za tłumem, droga wolna ;)
UsuńKobieta jest siłą, myślę, że też z wiekiem wyzwolenie do nas przychodzi- nie boimy się stawiać na swoim :)
OdpowiedzUsuńPiękne słowa ;)
UsuńP R E A C H. Pięknie to opisałaś! Z tym goleniem, to ja dopiero na kwarantannie ogarnęłam, że w sumie po co golić się co 2-3 dni. Teraz robię to raz na 1-3 tygodnie i jest super, nikt mi nie zwraca uwagi, a jak już to mówię że to moje ciało.
OdpowiedzUsuńCo do staników, to ja raz noszę raz nie, też mam A i nie czuję zawsze takiej potrzeby, zwłaszcza, że do niektórych ubrań nie pasują staniki np. jak mam top z odsłoniętymi plecami.
Co do skrajności to też się z Tobą zgadzam. Co też mnie wkurza, to promowanie zbyt dużej wagi jako body positivity, bo niestety, ale to jest promowanie bycia chorym, to tak samo jakby promowac osoby zbyt wychudzone.
Co 2-3 dni? O matko, to faktycznie często było :D
UsuńTeż mam ubrania, do których stanik po prostu wygląda źle. Po co więc psuć look? :)
Myślę, że w dzisiejszych czasach kobiety i tak są o wiele mniej "uciskane" niż jakieś 100 lat temu. Postęp technologiczny mocno ułatwił nam życie. Rzekłabym nawet, że obecnie mamy dużo luzu, a większość ograniczeń narzucamy sobie same ;)
OdpowiedzUsuńTo prawda, ale mimo wszystko zauważyłam ostatnio takie presje, jak napisałam we wpisie. :) a właśnie, kobiety kobietom często narzucają ograniczenia.
UsuńBardzo mądrze to opisałaś. Moim zdaniem wiele osób myśli, że kobiety muszą spełniać pewne standardy i oczekiwania :(
OdpowiedzUsuń"Spełniać standardy" brzmi, jakbyśmy były towarem na półce... przykre, ale niektórzy tak właśnie kobiety postrzegają.
UsuńSuper tekst, taki prosty i wyważony i przede wszystkim nie skrajny. Brawo
OdpowiedzUsuńDziękuję:)
UsuńTak, śmiało mogę powiedzieć, że jestem kobietą wyzwoloną i walczę ze stereotypami. Uważam także, ze każda kobieta powinna robić to co uważa za słuszne. Jednak nie lubię, gdy porównuje się kobiety i mężczyzn, i właściwie nie lubię wszelkich porównań.
OdpowiedzUsuńSuper!
Usuń