7. lipca 2021 roku pozostanie na zawsze w mojej pamięci. Teraz, po dwóch tygodniach od tamtego wydarzenia, nadal czuję tamten ból i strach. Wspomnienia jeszcze nie wyblakły, a wzięcie dziecka na ręce po urodzeniu go nie sprawiło, że zapomniałam o całym bólu. Kobiety niemal zgodnie twierdzą, że w chwili zobaczenia swojego małego cudu zapomina się o całym bólu i zmaganiach... to kłamstwo. Przynajmniej w moim przypadku.
Jak to się zaczęło?
Niewinnie.
Z rana przyjechał po mnie tata, by zawieźć mnie na KTG do Wrocławia. Dzień wcześniej miałam skurcze co 12 minut, ale ustały. Jednak bałam się wsiadać sama za kierownicę.
Położna poinformowała mnie, że KTG trwa około 20 minut. Położyłam się na tyle wygodnie, na ile się dało i odpoczywałam. Nie podejrzewałam niczego, a gdy położna przyszła na chwilę, spojrzała na zapis, wyszła i wróciła z lekarzem - zaniepokoiłam się. Miałam leżeć dalej. W końcu wyszło z tego 50 minut zapisu, a zakończyło się jeszcze badaniem ginekologicznym. Szyjka jeszcze troszkę skrócona. Lekkie rozwarcie (ok. 1 cm).
Dam pani skierowanie do szpitala, żeby powtórzyć KTG - powiedział lekarz. Wytłumaczył mi, że przez chwilę tętno dziecka spadło i trzeba to skontrolować. Miałam się nie stresować, bo to na pewno pojedynczy epizod, ale lepiej skontrolować.
Wróciłam do domu, lekko zestresowana. Spakowałam torebkę, zjadłam jeszcze drugie śniadanie i poszłam z V. do szpitala. Nie wpuścili go oczywiście, więc wrócił do domu czekać na wieści. Zaznaczę tylko, że tamtego dnia wrócił z nocki i spał jakieś 2 godziny.
Usiadłam w poczekalni. Kobiety czekające na kwalifikację do cesarki. Przeprosiłam i weszłam do gabinetu spytać, czy ze skierowaniem mam czekać w tej kolejce. Pani doktor spojrzała na skierowanie, na zapis KTG i kazała udać się od razu do położnej i zrobić owe kontrolne KTG. Musiałam poczekać, bo wszyscy byli przy cesarce na cito. W końcu się doczekałam.
Położyłam się, położna podłączyła zapis i zajęła się dokumentami od innego porodu. A ja sobie leżałam spokojnie.
W jednej chwili położna się zerwała, zaczęła sprawdzać moje tętno, zapis KTG, szukać tętna dziecka... nie wiedziałam co się dzieje i dopiero, gdy wszystko się uspokoiło, dowiedziałam się, że przy skurczu zniknęło tętno dziecka na zapisie. I wtedy wszystko się zaczęło.
Zgoda na hospitalizację. Na wywołanie porodu z powodu zagrożenia dla dziecka. Zgody, papiery, dokumenty... położna sama szukała wszystkiego w teczce, a ja ciągle leżałam pod KTG. Wszystko działo się tak szybko, że aż dziwne, że zdążyłam zadzwonić do V.
Jeśli chcesz być przy porodzie, to już - powiedziałam. Parę minut później był w szpitalu z moją spakowaną torbą, zwarty i gotowy, choć wciąż niewyspany po pracy. Nie narzekał ani chwili.
Udałam się na badanie ginekologiczne. Na USG wszystko było dobrze. Badanie szyjki macicy wykazało już 4 cm rozwarcia. Przebrałam się w koszulę do porodu i udałam na salę porodową, gdzie podano mi oksytocynę, by wywołać poród. Kolejne badanie rozwarcia wykazywało nadal 4 cm. Samo badanie szyjki niesamowicie mnie bolało. Nie potrafiłam się w ogóle rozluźnić.
Skurcze po oksytocynie miałam krótsze niż swoje przepowiadające. I tętno dziecka nie spadało. Uspokoiłam się troszkę. V. był ciągle przy mnie. Wspierał mnie. W międzyczasie nawet udało mi się zjeść kromkę chleba. A potem zaczęło się na dobre.
Skurcze były coraz bardziej bolesne, a ja zamiast skupić się na oddechu, walczyłam z nimi i spinałam się jeszcze bardziej. V. próbował mnie uspokoić. Położna próbowała pomóc, ale nie współpracowałam w ogóle. Podziwiam cały personel, że nie zwyzywali mnie, bo naprawdę byłam trudną pacjentką.
Kolejnym krokiem było przebicie pęcherza płodowego. Przez mój brak współpracy nie udało się to za pierwszym razem, a dopiero za drugim. Wody, które wypłynęły, były zielone i lekko krwiste (aczkolwiek krew mogła być z szyjki macicy). Wiedziałam już, że coś faktycznie było nie w porządku z dzieckiem, bo zielone wody są tego oznaką.
W końcu spytałam o znieczulenie. Położna poszła do doktora, by spytać o to, czy można mi je podać. Lekarz chciał zrobić USG kontrolne i wtedy można by podać znieczulenie, którego - jak się okazało - nie zdążyli mi jednak podać, bo wszystko działo się zbyt szybko.
Zachciało mi się zmienić pozycję, ale żadna nie odpowiadała mi na tyle, by zostać w niej dłużej niż jeden skurcz - tak bardzo bolało. Nabrałam potrzeby pójścia do toalety, ale nie udało mi się to. Zrobiłam kilka kroków, poczułam party skurcz. Kucnęłam na podłodze i instynktownie zaczęłam przeć. Tak, zesikałam się na podłogę, na której powstała kałuża "krwi" (moczu z krwią, ale wyglądało to strasznie). Wróciłam na łóżko.
Przyszedł lekarz ze sprzętem do USG, a ja miałam już skurcze parte, które rozkręciły się w najlepsze. Nie było mowy o znieczuleniu. USG wyszło dobrze, a ja odetchnęłam od bólu, bo na partych skurczach nie był już tak dokuczliwy. Poddałam się instynktowi, ale nie obyło się bez pomocy i instruktażu położnej.
Skurcze miałam krótkie, przez co wszystko się wydłużało. W końcu pojawiła się główka, a Mały Człowiek wrzasnął, jeszcze nim cały się urodził. Przyszedł na świat równo o 21. Przytuliłam go do siebie i poczułam ulgę. Nawet udało się przystawić go do piersi.
Później na chwilę zabrał go V., a ja miałam szyte krocze po pęknięciu pierwszego stopnia. Miałam je na własne życzenie, bo położna wyraźnie powiedziała, żeby przez chwilę nie przeć, a ja... cóż, parłam dalej. Nie obwiniam nikogo, siebie także nie. Zrobiłam to najlepiej jak mogłam w tamtej chwili.
Po szyciu wróciłam na łóżko i tuliłam Małego Człowieka. Później zabrali go na badania, a ja mogłam chwilę odpocząć i się umyć. V. poszedł ze mną - i bardzo dobrze, bo o mały włos nie zemdlałam pod prysznicem. Na salę poporodową zostałam odwieziona na wózku, tak słaba byłam.
Jedyne, co mi wynagradza ten ból to ukochany Mały Człowiek, który dostał 10 punktów w skali Apgar - po takich komplikacjach bałam się, by nie dostał ich zbyt mało. Na szczęście wszystko się szczęśliwie zakończyło, a my po czterech dniach wyszliśmy do domu. Mały Człowiek przeszedł żółtaczkę oraz kilkukrotne badanie słuchu (prawe ucho nie wychodziło, ale w końcu się udało), ale oprócz tego obyło się bez większych komplikacji.
Cieszę się, że to już za mną. Na chwilę obecną nie zdecydowałabym się na drugie dziecko - nie po stresie w ciąży, nie po trudnym porodzie, nie po tym bólu. Czy zmienię zdanie? Zobaczymy, całe życie przede mną. Chyba, że endometrioza namiesza za bardzo - wtedy nie będzie czasu na zmianę zdania.
Przeczytaj > Nigdy nie zadawaj tych pytań
Wylałam z siebie te słowa, by pokazać, że ciąża i poród to nie jest sielanka. Zdarza się i tak, owszem, ale powikłania, komplikacje, trudności - to też się zdarza, a mówi się o nich zbyt mało. Dlatego ja o tym mówię, by normalizować; by pokazać, że nie zawsze jest pięknie i kolorowo.
Mam nadzieję, że swoją historią w jakiś sposób pomogę choć jednej kobiecie. Jeśli tak będzie - warto było to wszystko opisać.
Poprzednie wpisy z tej serii:
Jeśli rodziłaś - jak wspominasz poród? Napisz w komentarzu!
Trzymaj się ciepło i do zobaczenia!
Zaobserwuj mnie na Instagramie, by być na bieżąco!
Bardzo trudny temat poruszyłaś. Nie byłabym w stanie opisać mojego porodu, zakończonego CC. A to już 5 lat, tego bólu nigdy się nie zapomina, to fakt że kłamstwo.
OdpowiedzUsuńRozumiem! Nie każdy musi chcieć się dzielić taką historią. Dla mnie to część dzielenia się swoją chorobą, a jeśli w ten sposób zmienię życie choć jednej kobiecie - warto.
UsuńSporo przeszłaś, bardzo Ci współczuję. W nagrodę urodził się zdrowy synuś, serdecznie gratuluję! <3
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńPrzykro mi, że poród sprawił Ci tyle bólu i stresu. Dobrze jednak, że synek jest zdrowy i jesteście już razem :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńTwój poród był faktycznie bardzo trudnym przeżyciem, ale szczęśliwie Syn jest już z Wami, gratuluję Mamo! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! :)
UsuńPrzede wszystkim moje gratulację, cieszę się że już po i jesteście cali i zdrowi. Współczuję, że nie obeszło się bez problemów. Dzieci nie mam, ale doskonale wiem, z historii innych kobiet, że ciąża i poród mogą być bardzo traumatycznym przeżyciem.
OdpowiedzUsuńDobrze, że coraz więcej się o tym mówi. Pora przełamać idealizowanie "stanu błogosławionego".
UsuńGratuluję Maluszka i siły.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńJesteś naprawdę silną kobietą! Gratuluję narodzin Małego Człowieka i życzę żeby zdrowo rósł :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! <3
UsuńGratuluję. Zdrówka dużo dla Was i sił :-)
OdpowiedzUsuńDziękujemy :)
UsuńŚledzę wpisy ciążowe od samego początku, bardzo się cieszę że wszystko skończyło się pomyślnie. Siła jest kobietą! Powodzenia w nowej roli!
OdpowiedzUsuńDziękuję <3
Usuń"zamiast skupić się na oddechu, walczyłam z nimi i spinałam się jeszcze bardziej."
OdpowiedzUsuń"Położna próbowała pomóc, ale nie współpracowałam w ogóle. Podziwiam cały personel, że nie zwyzywali mnie, bo naprawdę byłam trudną pacjentką."
"a ja miałam szyte krocze po pęknięciu pierwszego stopnia. Miałam je na własne życzenie" - dlaczego myślisz tak o sobie? Robiłaś to co w danej chwili mogłaś. Skoro widzieli jak to wyglada, powinni podać Ci znieczulenie. Sami z siebie, a nie po Twojej prośbie! Przecież oni właśnie od tego są - mają wykształcenie medyczne, żeby wiedzieć kiedy podać zastrzyk... Zwłaszcza, że nie zaczęłaś rodzić nagle; wywoływali Ci poród więc mieli mnóstwo czasu na to. Bardzo boli mnie to jak wygląda opieka okołoporodowa w Polsce. To jest jedno wielkie nieporozumienie...
Nie wyobrażam sobie rodzić naturalnie na NFZ. Jeśli bym musiała, to już planując ciążę zbierałabym kasę na opiekę prywatną. Za dużo znajomych i dalszych znajomych przeszło to fatalnie...
Ja od początku byłam kierowana na cc (ze względów zdrowotnych) i w tym kontekście nie narzekam. Całość została u mnie przeprowadzona poprawnie i szybko.
Ale wszystko co było później wspominam fatalnie. Nie dostałam żadnej pomocy merytorycznej ani psychologicznej. Wszystko co robiłam zawsze było źle - smoczek źle, przystawiam do piersi źle, kazały mi włączyć mleko modyfikowane "bo sobie nie radzę karmiąc sama". Nie mówiąc już o depresji poporodowej, którą jedna z położnych skwitowała "przestań histeryzować". No i jedzenie, którego praktycznie nie dostawałam, a jeśli już to, tylko wygotowane badziewie albo suchy chleb "bo w połogu nie wolno". Nie mam pojęcia jak mój organizm miał produkować mleko z samych sucharków, suchego pieczywa, gotowanych ziemniaków i ewentualnie "szarej szpitalnej zupy ze ścierki"... Podczas gdy dziewczyny jeszcze w ciąży dostawały do kanapek wędlinę, jakieś warzywa do obiadu itd.
Wiem jedno - nigdy więcej porodu na NFZ. Chociaż tak czy inaczej nie planuję na ten moment więcej dzieci.
Położna chciała chronić krocze, ja jej na to nie pozwoliłam. To nie ich wina, że mój poród był taki, jaki był :)Akurat w moim szpitalu opieka była cudowna.
UsuńAle rozumiem twoje rozżalenie, bo nie wszędzie tak jest. A powinno.