Nie wiem, czy w natłoku przytłaczających informacji zza wschodniej granicy zauważyłaś, że skończył się luty. Ja zauważyłam, ale dopiero 2. marca, że mamy nowy miesiąc. Miesiąc, w którym wszystko rozkwitnie, w którym powinniśmy cieszyć się wiosną. I cieszymy, oczywiście, ale w głowach kotłują się zupełnie inne myśli: czy możemy się cieszyć, gdy tak blisko nas jest wojna, w której giną ludzie? Nie mam na to pytanie dobrej odpowiedzi. Nie mam żadnej odpowiedzi, bo sama miotam się pomiędzy tym, co powinnam czuć, tym co czuję, moimi wahaniami nastroju. Luty już minął, ale czas jakby zamarzł, jakby nie płynął dalej. Jakbyśmy stanęli na 24. lutego i nie poszli ani o krok dalej.
Wydarzyło się mnóstwo dobra. To nie tak, że stoimy w miejscu, że nic nie robimy. Większość z nas dokłada choć cegiełkę na pomoc Ukrainie. Sami zrobiliśmy zakupy dla potrzebujących, oddaliśmy ubrania, ręczniki, koce, pościele... kupiliśmy jedzenie, produkty higieniczne. Wszystko, czego im trzeba, by żyć tu i by przetrwać tam. A jednocześnie nasze myśli stanęły w miejscu i nie potrafią już skupić się na niczym innym...
Czuję się...
Luty był dobrym miesiącem. Pierwsze jego 23 dni wykorzystałam całkiem dobrze. Rozwijałam się, planowałam treści, nagrywałam, robiłam zdjęcia, pisałam. Cieszyłam się Małym Człowiekiem. Cieszyłam się, że V. w końcu dostał termin na składanie dokumentów do pobyt w Polsce.
Aż pewnego ranka wstałam i już nic nie było takie same.
Czuję się przytłoczona tym wszystkim. Chcę pomagać jak mogę, a wciąż wydaje mi się, że robię za mało. Czuję strach o bliskich mojego męża, którzy zostali tam. I nie tylko o nich, a o tych wszystkich ludzi, bo teraz wszyscy Ukraińcy są dla niego jak rodzina. Serce boli, gdy dowiadujemy się o kolejnych zabitych... i czujemy ulgę, że to nadal nikt z rodziny.
Czuję się rozbita. Wszystko gdzieś straciło sens. Nie potrafię myśleć o niczym innych, choć bardzo chcę. Nie czytam książek, nie oglądam filmów, nie słucham podcastów. To miejsce zajęły: czytanie wiadomości, oglądanie relacji, słuchanie prezydenta Ukrainy. I jednocześnie staram się żyć normalnie, choć to jest cholernie trudne.
Wiesz... tak naprawdę nie pamiętam już, co było wcześniej. Co się działo przed wybuchem tej straszliwej wojny. Nie pamiętam...
Potrzebuję...
Teraz potrzebuję dwóch rzeczy:
- pomagania innym,
- pomagania sobie.
Pomagam innym. Oprócz tego, co napisałam we wstępie, piszę tu o tym, co się dzieje; tak samo na Instagramie. Tworzymy z V. słowniczki (na razie jest jeden) ze zwrotami przydatnymi przy robieniu zakupów (gdyby ktoś chciał pomóc lub dla kasjerek i kasjerów, którzy chcą dołożyć swoją cegiełkę pomocy). Nagłaśniam, edukuję, wspieram... i wciąż mam potrzebę pomagania innym.
I potrzebuję, by ktoś pomógł mi. By mnie przytulił, uspokajał, pokazywał, że będzie dobrze. Choć to tylko nadzieja, że tak będzie. Ale, przecież nadzieja umiera ostatnia, czyż nie?
Jestem wdzięczna za...
Każdego dnia jestem wdzięczna za to, że żyję w spokojnym kraju. Owszem, jest jak jest i to (prawie) wszyscy widzą. Ale nie spadają nam na głowę bomby, nikt nam nie grozi, możemy wychodzić z domu i spać spokojnie.
Jestem wdzięczna za to, jak wielką pomoc ci ludzie - Ukraińcy - otrzymali. To, że V. może dzwonić za darmo do rodziny, która została za naszą wschodnią granicą. Że oni wszyscy żyją i ich region jest w miarę bezpieczny (jak na realia wojny, pamiętajmy. To, że dziś jest spokojnie, nie znaczy, że jutro też tak będzie).
Jestem wdzięczna za całe wsparcie, które otrzymujemy - za dobre słowa, za odwiedziny. Nam też jest ciężko, choć jesteśmy tu - po bezpiecznej stronie granicy.
A z takich przyziemnych spaw: jestem wdzięczna za to, że Mały Człowiek nauczył się przemieszczać, bo w końcu nie muszę go całymi dniami nosić. Owszem, potrzebuje bliskości, ale mimo wszystko moje ręce już nie ciągną się po podłodze wieczorem.
Czekam na...
Pokój.
Na to, aż ten czas minie.
Przestałam wierzyć w to, że obudzę się i będzie normalnie. Wiem, że to wszystko może długo trwać, ale czekam i będę czekać.
Tata V. miał wczoraj urodziny. Życzyliśmy mu, żebyśmy się spotkali. Odpowiedział, że on się nigdzie nie wybiera, nie ucieka. V. powiedział, że życzymy mu nie spotkania w Polsce, a w Ukrainie; żeby to się skończyło i byśmy to my mogli go odwiedzić.
Cieszę się...
Ciężko powiedzieć, z czego się cieszę, bo wszystko wydaje mi się teraz niewłaściwe... ale znajdę takie rzeczy, bo wciąż jestem człowiekiem, który musi także "normalnie" żyć, choć to już druga nienormalna normalność w której przyszło nam funkcjonować:
- że Mały Człowiek się przemieszcza samodzielnie
- że mogę pomagać innym
- że mieszkam w bezpiecznym miejscu
- że zbliża się wiosna
- nowymi umiejętnościami (m.in. nagrywaniem krótkich filmików na instagram)
- z prezentów urodzinowych, które były wyjątkowo trafione
- z dostępu do rzetelnych informacji
- z czasu spędzanego z rodziną.
Pracuję nad...
Chciałam zacząć pracować na drugim ebookiem - o budżecie domowym i oszczędzaniu, ale na razie nie mam do tego głowy. Zamiast tego zajęłam się mówieniem o tym, co dla mnie teraz najważniejsze. Ale spokojnie, taki ebook powstanie, bo mam sporo do powiedzenia w tym temacie.
Tęsknię za...
Spokojem i przejmowaniem się błahostkami.
Chciałabym...
Chciałabym obudzić się i dowiedzieć, że ostatnie dni to był tylko zły sen.
I chciałabym już ciepłą wiosnę, ot takie przyziemne marzenie.
Najważniejsze wydarzenie...
Myślę, że nie muszę kolejny raz tego powtarzać, ale oprócz wojny były też inne drobne, ale ważne wydarzenia: V. dostał termin złożenia dokumentów, zarezerwowaliśmy hotel na wyjazd, podjęłam ważną dla mnie decyzję, o której niedługo także napiszę.
Jeśli chcesz, napisz w komentarzu, co dobrego (lub niedobrego) spotkało cię w lutym!
Trzymaj się ciepło i do zobaczenia!
Też jestem wdzięczna za to wszystko, ale mi nic nie sprawia ulgi. Ranny czy zabity człowiek boli mnie tak samo, jak by to była osoba mi najbliższa. Trzymaj się, masz być dla kogo silna.
OdpowiedzUsuńWspółczuję, że tak mocno to przeżywasz. Musi być ci ciężko :(
UsuńOstatnie dni to koszmar dla nas wszystkich
OdpowiedzUsuńTo prawda...
UsuńMam nadzieję zw to szybko sie skończy
OdpowiedzUsuńZa chwilę miną dwa miesiące...
UsuńTak- jesteś człowiekiem (bardzo dobrym i wrażliwym) i my też jesteśmy ludźmi.I musimy pamiętać o tym co ludzkie - dla siebie i dla innych ludzi.Zawsze! Szczególnie w czasie, kiedy dzieją się rzeczy nieludzkie.💙💛
OdpowiedzUsuńPięknie napisane!
Usuńja również nie zauważyłam nawet kiedy ten miesiąc się skończył... tyle się dzieje, ludzie są przytłoczeni swoją codziennością i teraz jeszcze codziennością innych. także pomagałam, mam nadzieję, że szybko wszystko wróci do normy. trudne mamy czasy ostatnio i mam wrażenie, że nawet jeśli czasem zdarzy się coś minimalnie pozytywnego to nawet nie cieszy, już nie cieszy w natłoku innych problemów
OdpowiedzUsuńTo będzie kolejna "normalność", której musimy się nauczyć
Usuńczas pędzi a my razem z nim... szkoda mi tego bo czuję jak życie ucieka mi kazdego dnia między palcami a ja czuję, że stoję w miejscu. teraz w obliczu wojny obok nas trochę inaczej myślę, staram się doceniać swój spokój ale jednak wciąż czegoś brak... oby z czasem było na świecie po prostu lepiej! niech zaświeci słońce
OdpowiedzUsuńChciałabym, by słońce zaświeciło dla wszystkich.
Usuń