Czekamy z zapartym tchem. Nie oddychamy. Siedzimy praktycznie pod drzwiami, tylko troszkę dalej. No dobra. Siedzimy w pokoju. Na łóżku. Z zamkniętymi oczami. Dobra. Dobra, już dobra. Po prostu śpimy. Jasne? Jasne. Śpimy i czekamy, aż przyjdzie Pańcia. Nie żeby nam na niej zależało, ale zawsze przywozi nam prezenty. Więc śpimy i czekamy.
Słychać ruch na schodach. Słychać go wyraźnie. Niucham. Niucham bardzo mocno. Czuję. To ona. Już tu idzie. Za chwilę będzie. Drzwi się otwierają. Ja biegnę w jej stronę. Toffi w przeciwną. Znów mu się kierunki pomyliły.
Siadam i patrzę uważnie. Matka nic nie ma. Nic! Wierzycie w to? Nic nam nie przywiozła... Kotek taki smutny... Robię do niej smutne oczka, ale nie zwraca na nie uwagi. Za nią wchodzi jej Samiec. I wiecie co? Ma! On ma! Naprawdę ma!
Tylko ciekawe co ma.
Ma koszyk i ma torbę. Dużo ma. Zrywam się i biegnę do nich. Dobra, tak naprawdę to wstaję i powoli krocze do przodu. Zaczynam niuchać. Niucham bardziej. Wyniuchałam żwirek. Przyda się. Ale to nie to. To jeszcze nie to, co chciałam wyniuchać. Niucham najbardziej na świecie.
I oto objawia się on.
Koszyk.
Jest przepiękny. Taki szary i ma rączki do trzymania. Te rączki są magiczne. To za nie człowieki łapią i przynoszą nam prezenty. Ciekawe, co na to Święty Mikołaj.
Patrzę, jak stawia go na podłodze. Podchodzę, nie przestając niuchać. Wyniuchałam to, czego mi trzeba. JEDZENIE! Dużo pysznego jedzenia. Różne jedzonko. I aż tyle! Cały koszyk pysznego jedzonka.
- Toffi! - wołam. - Pyszne jedzonko! Chodź Toffi!
Nie przychodzi. Nie chce, to nie. Potem sobie zobaczy. Jak już pojadą, to wtedy Toffi na pewno będzie chciał obejrzeć jedzonko.
Ale. Czegoś. Mi. Tu. Brakuje.
Niucham.
Niucham bardziej.
Niucham najbardziej na świecie, ale nie mogę sobie przypomnieć, czego mi brakuje.
Oglądam więc koszyk z bliska. Zauważam szparę pomiędzy pudełkami z jedzeniem. Usiłuję w nią wejść, ale nie mogę. Na pewno źle to robię. Wskakuję więc z impetem. Udaje się. Coś wypada z koszyka. Nie ważne. Nie będę sobie tym zawracać teraz głowy. Przebieram łapkami. Wyrzucam kolejne rzeczy z koszyka. Wszystko lata w powietrzu. Puszki stają się pociskami...
Dobra, dobra. Prawda jest taka, że ledwo się wcisnęłam i nie jestem w stanie ruszać łapkami. Czy ktoś mnie uratuje?
- Ratunku! - wołam.
Z pomocą przychodzi mi Pańcia. Wyciąga mnie z koszyka i wyciąga z niego... CIASTECZKA!
Oczy robią mi się okrągłe z wrażenia. Pyszczek otwiera jakaś tajemna siła i trzyma go tak, jakby opadł na ziemię. Anioły śpiewają, w tle słychać orkiestrę. Światła zaczynają migotać... dobra, dobra. Pańcia trzyma ciasteczka, a ja się na nie patrzę.
Otwiera je. I wysypuje kilka. Przybiega nawet Toffi. I jemy, nie przejmując się resztą rzeczy.
Łasuchy :D
OdpowiedzUsuńSłodziaki :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńMoje też nabierają prędkości, kiedy wracam do domu :D
OdpowiedzUsuńtakiej jak te dwa nicponie? :)
UsuńOd razu przypominają mi się wszelkie reklamy pokarmów dla kotów, w których to mają one ogromne oczy na widok swoich łakoci :)
OdpowiedzUsuńOne są takie prawdziwe :D
UsuńKochane są :-)
OdpowiedzUsuń;)
UsuńCzytając ten opis od razu w głowie miałam moje kociaki, które z zaciekawieniem rozpakowywały ze mną każde zakupy :D Patrzyły czy coś dla nich mam, a później beztrosko wchodziły do reklamówek, by w nich sobie posiedzieć.
OdpowiedzUsuńO tak, do reklamówek, toreb, koszyków itp. trzeba wejść, by sobie posiedzieć w spokoju :)
Usuń