Lubię pisać listy, wiesz? Skąd mogłabyś wiedzieć. Jesteś tylko chorobą. Chorobą, która zniszczyła mi sporą część życia. Chorobą, która zaatakowała, podczas gdy ja spałam spokojnie, niczego nieświadoma. Chorobą, która tylko zabiera, a niczego nie daje. Chorobą, którą muszę zaakceptować, bo będzie ze mną do samego końca.
Droga Endometriozo, zabrałaś mi tak wiele. Od początku czułam, że coś jest nie tak, jak być powinno. To dlatego mając 12 lat, pierwszy raz poszłam do ginekologa. Moje koleżanki mają po 21 i nadal nie były. Ja zostawiłam u nich już małą fortunę. A to dopiero początek drogi. Odebrałaś mi tak wiele. Odebrałaś dni, podczas których leżałam zwinięta w kulkę i nie mogłam się ruszyć. Odebrałaś mi wiele dni oprószonych środkami przeciwbólowymi, które i tak nic nie dawały. A ja je brałam i wierzyłam, że może tym razem się uda. Odebrałaś mi tak wiele...
Wcześniej były to rzeczy teraz dla mnie już mniej istotnie. Przez Ciebie nie wystartowałam w zawodach łyżwiarskich. Przez Ciebie nie mogłam pojechać na warsztaty filmowe z Niemcami i Francuzami, gdzie mogłam sprawdzić się językowo. Przez Ciebie straciłam wiele przygód. Wiele razy liczyłam, czy będę mogła, czy nie zaatakujesz. Musiałam rezygnować, wybierać, decydować, odpuszczać i akceptować to, że jesteś i niszczysz mi życie.
Ja, młoda (bo przecież ile to jest 21 lat?), pełna życia... dostałam kopniaka w brzuch, po którym ciężko się podnieść. Zabrałaś mi moje miłości, nadzieje. Nie dałaś nawet światełka na końcu tunelu. Niczego mi nie dałaś.
Szukałam, chodziłam, pytałam i prosiłam. Przez Ciebie się ze mnie śmiali, wiesz? Co ty możesz wiedzieć? Czułam się jak hipochondryczka. Przez Ciebie sama zaczęłam myśleć, że tylko mi się wydaje. Że wcale nie boli. Że to jakaś moja paranoja. Że to nie istnieje.
Ale istniało. I jest we mnie nadal.
Moja Droga, pokazałaś się dopiero w marcu tego roku, a ja i tak do końca wierzyłam, że to nie Ty. Wcale nie chciałam Cię poznać. Nie chciałam się z Tobą zaprzyjaźniać i nie chciałam z Tobą spędzać czasu. Ale Ty już się rozgościłaś. Weszłaś tylnymi drzwiami, zaparzyłaś sobie kawę i rozlałaś się po moim ciele, gdy niczego nieświadoma spałam.
Nie zamierzasz się nigdzie ruszyć. Zawirowałaś moimi narządami, przykleiłaś się do nich, pozrastałaś się i sprawiałaś mi ból. Okropny ból. A ja się nie dałam. Poszłam do szpitala, by się Ciebie pozbyli. By się uwolnić.
Na marne. Zaatakowałaś już tak bardzo. Nie można było wytępić cię skutecznie. Zostałaś. Albo Ty, albo uszkodzone narządy. Mogłam wybierać. Teraz te wybory, które przede mną stawiasz, są jeszcze trudniejsze. To już nie łyżwy czy warsztaty. Teraz to całe moje życie.
IV stopień. Zaszalałaś. Od razu skok na głęboką wodę i 82 punkty w skali. Dobra jesteś. Wystarczyło by Ci 40, byś była najgorsza, ale ty musiałaś się popisać, pokazać co potrafisz. Podziwiam Cię wiesz? Za to spustoszenie, które poczyniłaś w moim ciele, gdy ja nieświadoma niczego, starałam się cieszyć życiem. I cieszę się nadal - tego nie możesz mi odebrać. Bo nie możesz, prawda?
Moja Droga Endometriozo, czy tego chcesz, czy nie - jesteśmy ze sobą związane. Na dobre i na złe. Proszę, nie zabieraj mi wszystkiego. Daj mi jeszcze trochę czasu, nim znów zaczniesz zabawę. Daj mi czas na życie, jakie sobie zaplanowałam, jakie sobie wymarzyłam. Nie każ mi znów decydować.
Moja Droga Endometriozo...
jakie smutne. Trzymaj się <3
OdpowiedzUsuńStaram się <3
UsuńSłyszałam o tej uciążliwej chorobie.
OdpowiedzUsuńZdrówka życzę, wytrwałości i powodzenia:)
http://spacerem-przez-zycie.blogspot.com
Dziękuję :)
UsuńTrzymaj się, moja też chyba wraca :-(
OdpowiedzUsuńW takim razie jestem z tobą całym sercem :)
UsuńAleż to smutne... Powodzenia Kochana!
OdpowiedzUsuńDziękuję!
Usuń