Czuję się...
Silna. Jestem silna. Nie jestem niepokonana. Nie jestem robotem. Ale jestem silna i ta siła pozwala mi na robienie tego wszystkiego, co zaplanowałam. Może i jestem zmęczona, ale wiem, że cała ta moja praca, której teraz poświęcam czas, zaowocuje w przyszłości.
Czuję się też kochana, otoczona bliskimi, którzy mnie wspierają. Nawet ten Mały Człowiek potrafi wspierać na swój uroczy sposób. No i coraz bardziej się cieszy, nawet zdarza mu się zaśmiać, acz na razie tylko przez sen.
Czuję też stres. Mam kilka powodów, które go nasilają, ale jestem pewna, że już samo namierzenie ich i nazwanie to krok do przodu.
Potrzebuję...
Spokoju. Niczego więcej. Zbyt wiele się dzieje i do połowy grudnia życie nie zwolni, niestety. Dziać się będzie jeszcze więcej. Dlatego szukam spokoju. Nie czekam, aż ktoś mi go da. Wróciłam do jogi i medytacji, wieczorami czytam (jeśli mam siłę po nauce), dużo się przytulam do V., poświęcam czas Małemu Człowiekowi. Ale też jeżdżę na studia raz na dwa tygodnie i to najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. V. wie teraz, jak to jest być sam na sam z dzieckiem przez cały dzień (nie to, że mnie nie wspiera itd., po prostu teraz sam tego doświadcza), a ja odpoczywam na uczelni. Nie samym dzieckiem matka żyje.
Jestem wdzięczna za...
Jestem wdzięczna za wsparcie w dążeniu do moich celów. Moich, ale niejako naszych. Bo przecież moja praca marzeń będzie zmianą dla nas wszystkich. Teraz jest mi trudno pogodzić wszystko razem, ale dzięki temu wsparciu mogę studiować, uczyć się, pisać bloga i książkę.
Jestem wdzięczna sama sobie za to, że zmusiłam się do przyspieszenia prac nad książką o endometriozie. Jestem praktycznie w połowie poprawek. Już coraz bliżej do końca!
Czekam na...
Na co czekałam w październiku? Na dwie rzeczy na zmianę: wyjazd na studia i powrót do domu. Nie chciałabym wyjść na kobietę, która stawia dziecko na dalszym miejscu, więc teraz napiszę, że po dniu na uczelni chętnie wracam do domu i mam siłę i spokojną głowę. Wiem, że dzięki temu lepiej się nim zajmuję. Każdy potrzebuje chwilę oddechu.
Cieszę się...
Cieszę się, że nauką. Naprawdę kocham się uczyć i choć jeden przedmiot nazwałam rzeźnią i masakrą, tak mimo wszystko chętnie pochłaniam kolejne słówka i ćwiczenia. Angażuję się bardziej. Teraz już wiem, że nie tylko ja się boję. Więc boję się i robię, idę przed siebie, stawiam kolejne kroki, robię postępy i nabieram odwagi.
Cieszę się z powrotów do domu po zajęciach, gdy Mały Człowiek uśmiecha się na mój widok. Cieszę się z naszych poranków, kąpieli, zabaw. Z wieczorów nie zawsze, bo często są trudne, ale poranki są wspaniałe.
Cieszę się, że mam czas na czytanie i oglądanie filmów. Jeden w miesiącu to całkiem niezły wynik!
Pracuję nad...
Pracuję nad książką o endometriozie i robię to naprawdę intensywnie. Gdy tylko skończę ten wpis, jadę dalej z poprawkami. Mam zamiar skończyć ją w listopadzie. A w październiku napisałam ponad 4 razy więcej niż zaplanowałam. Jestem z siebie naprawdę dumna!
Pracuję nad nawykami. Wprowadziłam sobie system, który skutecznie zachęcił mnie do skupienia się na nawykach, na których od dawna mi zależało. Teraz, 2 listopada, mogę powiedzieć, że osiągnęłam cel i mogę się za niego nagrodzić. I oczywiście pracować dalej!
Pracuję także nad skupieniem, bo z nim u mnie kiepsko. Chciałabym nauczyć się skupiać w 100% na jednej rzeczy i nie rozpraszać się ciągle.
Tęsknię za...
Tęsknię za... nie wiem za czym. O przespanych nocach nie będę znów pisać. Może: tęsknię z brakiem okresu. Ten ostatni pokazał mi, że endometrioza wraca z wczasów i szykuje jakiś plan. Jeszcze udało się zacisnąć zęby i przeżyć bez leków przeciwbólowych, ale nie było łatwo. Gdybym była wtedy sama, na pewno skończyłoby się na lekach.
Chciałabym...
Chciałabym mieć już za sobą wszystkie sprawy urzędowe, formalności i to całe załatwianie, które zaczęło się w październiku, a skończy... cóż. Kto wie? Jedna załatwiona sprawa generuje kilka kolejnych. Jest ich teraz tyle, że nie wiem, czy jestem w stanie szybko zliczyć. Na pewno więcej niż 10.
Chciałabym też, by czas tak szybko nie uciekał. Zdaję sobie sprawę z tego, że robią tak wiele, naprawdę wydaje się, że te dni uciekają jak szalone. Ale mógłby zwolnić tak odrobinkę. Ciut ciut.
Najważniejsze wydarzenie...
Hmm... chyba powrót na uczelnię, bo to znów zmieniło całe nasze życie. Mój plan dnia, tygodnia, miesiąca. A V. musiał nauczyć się radzić sobie sam. Świetnie mu to idzie, naprawdę. Nie narzeka. Choć sama wiem, że bycie z maluchem przez cały dzień bez niczyjej pomocy nie jest łatwe.
Jeśli chcesz, napisz w komentarzu, co dobrego (lub niedobrego) spotkało cię w październiku!
Trzymaj się ciepło i do zobaczenia!
PS. Za wszelkie błędy przepraszam, ale pisanie po nocach nie zawsze jest zaplanowane.
Wszystkiego dobrego w listopadzie :) Wielu pogodnych dni!
OdpowiedzUsuńDziękuję i wzajemnie!
UsuńŻyczę Ci, żeby wszystko się poukładało według Twojej myśli :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńWidzę, że faktycznie wiele się dzieje. U mnie październik okazał się bardzo ważnym miesiącem, może przełomowym. Udało mi się wcielić w życie coś, nad czym pracowałem już od dłuższego czasu – domknąłem pewien etap (sprawy wydawnicze) i mogę się skoncentrować na kolejnych projektach.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę realizacji marzeń 😉.
Super! Gratuluję! :)
UsuńWszystko na to wskazuje :)
OdpowiedzUsuń