Fast fashion
Szybka moda ma się bardzo dobrze. W ogóle konsumpcjonizm ma się bardzo dobrze, czego zwolenniczką nie jestem. Jeśli jesteś ze mną trochę dłużej, to doskonale wiesz, że nie pochwalam nadmiernego kupowania, a chodzenie po galeriach (sklepach, nie wystawach) mnie męczy. Tak jak IKEA. Nie znoszę tego sklepu, bo doskonale wiem, jak działa. Chodzi o to, że przechodząc przez cały sklep kupimy więcej, niż gdybyśmy miały pójść tylko do jednej alejki. Ja jestem na to odporna, ale zdaję sobie sprawę, że masa ludzi będzie po drodze brać kolejne rzeczy, bo są ładne/fajne/"przydatne". My pojechaliśmy po krzesełko, wzięliśmy krzesełko (dla dziecka) i wyszliśmy (płacąc wcześniej). No i zjedliśmy klopsiki, bo był to cały dzień wyjazdowy, więc coś zjeść było trzeba. W ogóle rzadko gdzieś jemy, może z 5 razy do roku, więc nie biczuję się za to. Ale zakup tego jednego krzesełka zajął nam wieki, bo musieliśmy oczywiście przejść cały sklep.
Ale wracając...
Czy "must have" jest naprawdę potrzebny?
Paulina zainspirowała mnie do analizy mojej szafy. Zewsząd słyszymy o tym, co jest modne, co trzeba mieć. W ogóle temat MUST HAVE jest dla mnie niczym płachta na byka, bo mam wtedy ochotę udowodnić, że wcale tego nie potrzebuję. I przeważnie tak właśnie jest.
O ubraniach też wiele czytałam. Z jednej strony musimy mieć to, co jest akurat modne. Ale nie pozbywać się starych rzeczy, bo kiedyś będą znów modne. Do tego trzeba mieć ponadczasowe klasyki. Buty na każdą okazję. I milion sukienek, a potem i tak kupić kolejną, bo przecież w tej już na jednym weselu byłam, to nie mogę pokazać się na kolejnym, bo będą gadać.
Mój rok bez zakupów
Daleka jestem od tego podejścia. W ubiegłym roku robiłam sobie "detoks" zakupowy (czyli rok bez zakupów; możesz przeczytać tutaj: bez zakupów) i kupowałam to, co niezbędne. Z ciążowych ubrań kupiłam dwie pary legginsów, które po praniu się "wciągały" i tak naprawdę bez brzucha też można je nosić, co już niejednokrotnie robiłam. Na zimę super. Kupiłam też dwa staniki do karmienia (i chodziłam w nich w ciąży i chodzę do teraz. Tyle mi starcza), trzy koszule (jedna do porodu, dwie normalnie; ale V. zaraz jak wrócił do domu po porodzie, wyprał porodową i mogę z niej korzystać nadal, bo nie ma na niej żadnego śladu użytkowania). I to tyle z "ciążowych" ubrań. Kupiłam też chyba dwie sukienki, bo już nie miałam w czym chodzić, jak brzuch był ogromny. Ale te sukienki to takie normalne, mogę z nich chodzić nadal.
I to tyle.
Widziałam już na YouTube zakupy ciężarnych dziewczyn, które nie miały nawet widocznego brzucha, a tony nazamawianych ubrań tłumaczyły ciążą. Nie mnie oceniać, ale to naprawdę nie są niezbędniki.
Czy naprawdę potrzebuję kolejne...?
No i tak sobie z V. rozmawiamy na temat ubrań. Spytał mnie, czy może bym nie kupiła nowych kozaków, bo moje przemakają. Co ja na to? Że owszem, kupię, jak te się nie będą nadawać do chodzenia. Po co mi nowe, skoro jedne mam?
W ogóle Paulina wspomniała o tym, że czasem skupujemy drogie ubrania, tłumacząc sobie, że będą na lata... a potem kupujemy kolejne. Miałam wtedy takie: what?! To na lata, czy nie na lata? No i Paulina doszła do tych samych wniosków.
I do tego sprowadza się cały mój wpis.
Ubrania na lata
Moje ubrania naprawdę mają lata. Odkryłam to w sumie przez rozmowy z V. i liczenie, bo ja nadal mam wrażenie, że chwilę temu chodziłam do szkoły (a minęły już 4 lata). Tak, to niedługi okres, ale pomyśl, ile ubrań kupiłaś przez ten czas? No właśnie.
Mam bluzkę, którą kupiłam w 6. klasie podstawówki. Nadal ją noszę (zwykła, czarna). Czyli ma ona już... 11 lat. Kosztowała mnie parę złotych na targu. Nie ma logo żadnej znanej marki. A jednak przetrwała lata i ciekawe ile jeszcze będzie się nadawała do noszenia.
Mój elegancki zimowy płaszcz też ma jakieś 10 lat. Nie wyrosłam z niego, bo chyba zapomniałam, że rosnąć jeszcze można. Nadal czasem go zakładam. Siostra V. wszyła mi nowe kieszenie, bo stare się podarły i nadal jest ok!
Ba! Moje niektóre skarpetki mają już jakieś 7-8 lat i nadal są dobre, nieprzetarte. Nie muszę kupować nowych co pół roku. Jedyne co, to wymieniłam majtki, bo naczytałam się o tym, że bawełniane są lepsze, więc wyrzuciłam wszystkie stare (kilkuletnie) koronkowe i mam teraz bawełniane. Mają już dwa lata i są super. Naprawdę czuję różnicę.
Najnowszy mam zimowy płaszcz - ten mam dopiero drugi sezon. W sumie to bardziej parka niż płaszcz. Muszę tylko ją wyczyścić i posłuży jeszcze dłuuuugo.
Mam dwie super spódniczki, które uwielbiam... a kupiłam je w second-handzie jeszcze w technikum (czyli jakieś 6-7 lat temu). Używane - czyli ktoś je miał już wcześniej. Nic się z nimi nie dzieje, można nosić dalej. Tylko w jednej mama mi wszyła gumkę, żeby zmniejszyć i tyle.
Uratuj swoje ubrania
W ogóle jestem zdania, że ubrania można ratować. Golarka do ubrań rozwiąże problem zmechaconego swetra, mydełko odplamiające usunie plamy, można coś wszyć, naszyć itd. Wiadomo, z za małym ubraniem nic nie zrobimy, ale w moim przypadku przez ostatnie parę lat nic się nie zmieniło i nawet ciąża nie zmieniła mojej wagi w ostatecznym rachunku, więc korzystam z tego, że nie muszę wymieniać garderoby.
I wiesz co? Ja to wszystko piszę bez zaglądania do szafy. Nie mam takiej potrzeby, bo doskonale wiem, co w niej mam. Nigdy nie mam takiego: wow! To ja coś takiego miałam? Niewiele się w mojej szafie zmienia, więc i znam ją na pamięć. Mieszczę się w trzech szufladach oraz na na połowie wieszaków, które mamy (sukienki + płaszcze itd.). I mówię tu o wszystkich ubraniach, oprócz piżam, które mam w szafce przy łóżku (jedną małą szufladkę).
Modne ubrania - czy są nam potrzebne?
Różne marki wmawiają nam, że potrzebujemy ciągle to nowsze i modniejsze ubrania, a prawda jest taka, że przeważnie nie potrzebujemy więcej, niż mamy. Robiłam rok temu wyzwanie 7 ubrań na 7 dni i... spokojnie ich wystarczyło. Wiadomo, że taki skrajny minimalizm też nie jest dobry, ale daje do myślenia, jak wiele mamy, a jak mało z tego używamy.
Co jakiś czas robię przegląd ubrań i znajduję coś, czego nie noszę. Daję komuś, albo sprzedaję, ale nie trzymam na kiedyś. Bo jak czegoś nie noszę od powiedzmy dwóch lat, to raczej już tego nie założę.
Podsumowując, kompletnie nie popieram fast fashion. Tak, zdarza mi się kupować w sieciówkach, ale kupuję to, co potrzebuję. Jak chociażby torebkę, bo moja ostatnia była tak przetarta, że podszewka wychodziła na wierzch. Nie biegam po wyprzedażach, nie chodzę po sklepach w ramach rozrywki. Wiem, czego mi trzeba, szukam tego, kupuję i wychodzę. A ostatnimi czasy ogólnie najczęściej kupuję używane... wciąż na tej samej zasadzie.
Ubrania w sieciówkach są stosunkowo tanie i naprawdę rozumiem, że nie każdy może sobie pozwolić na te super etyczne (i super drogie zarazem). Ale może też warto sobie zadać pytanie... czy tak naprawdę tego wszystkiego potrzebujemy?
A czy ty znasz zawartość swojej szafy na pamięć? Kupujesz modne ubrania, co sezon inne? Daj znać, co o tym myślisz!
Trzymaj się ciepło i do zobaczenia!
Ps. Nie umiem szyć i się tego nie wstydzę. Znaczy potrafię coś zeszyć, ale nie wygląda to dobrze.
Też mam takie ubrania, które mają nawet po 15 i więcej lat. Niektóre sama kupiłam, inne są od siostry, siostrzenicy, córki. Są w bardzo dobrym stanie. Buty trochę zniszczone, ale żal wyrzucić :D Nie kupuję ubrań na jeden sezon, ani słabej jakości, bo nawet to ekologiczne nie jest.
OdpowiedzUsuńAni ekologiczne, ani ekonomiczne...
UsuńOd dawna sobie ubrań nie kupuję, mam ich tak dużo, że na 20 lat mi wystarczy :D
OdpowiedzUsuńMyślę, że większość z nas tak ma ;)
UsuńW swojej szafie też mam ubrania, które są już ze mną ładnych kilka lat i wciąż bardzo je lubię, i noszę. ;)
OdpowiedzUsuńKupując ubrania kieruję się tym, czy dana rzecz mi się podoba i czy czuję się w niej komfortowo. Cena też ma znaczenie, zwykle poluję na ubrania na wyprzedażach. :D
Komfort jest najważniejszy :)
UsuńTeż mam w szafie ubrania, które mają dobrych kilka lat. Niestety mam wrażenie, że jakość ubrań tak spadła, że rzeczy, które teraz kupuję nie posłużą mi tak długo,a te z sieciówek to już zwłaszcza.
OdpowiedzUsuńTeż tak myślę.
UsuńTo, że nie umiesz szyć,to żaden wstyd .Masz inne talenty! Gdyby wszyscy wszystko umieli byłoby nudno.Ja coś tam mogę z szyciem pokombinować ale sukienki nie uszyję bo to już za wysokie progi.
OdpowiedzUsuńCo do tematu Twojego wpisu to:1.Tak,mam za dużo rzeczy.2.Tak,znam swoją szafę na pamięć.Na codzień noszę to samo aż się nie zniszczy-np.dresy po M.,w których chodził kilka lat i ja już chodzę kilka lat. Dokupuję czasem koszulkę kiedy stara się zniszczy albo białe stopki , kiedy już są tak przetarte, że nie da się zszyć.Na szczególne okazje albo wykopię coś starego albo pożyczę od córki 😀.Mam rzeczy , które mogłabym sprzedać ale nie mam odwagi się za to zabrać.Jeszcze nie.😄 Pozdrawiam 😄
Fajna ta twoja córka :D
UsuńJa jestem zwolenniczką posiadania małej szafy w duchu Capsule Wardrobe. Moda mnie dawno przestała interesować i nie wierzę też w te must havey. Ubrania należy dostosowywać do swoich bieżących potrzeb, pracy itd.
OdpowiedzUsuńPiątka! Mam tak samo!
UsuńTeż nie popieram fast fashion. Również czasami kupuję w sieciówkach, ale tak jak Ty - jeśli coś potrzebuje i jest to przemyślany zakup. Wolę też to robić przez internet. Wtedy szukam tego co faktycznie potrzebuje. Nie lubię chodzić po galeriach handlowych, zabiera to zbyt dużo czasu i jest męczące. Jestem tam może raz czy dwa do roku...
OdpowiedzUsuńSama mam też kilka ubrań, które mają kilka lat. Choć nie znajdą się wśród nich już takie kilkunastoletnie. W sumie przez ostatnie lata trochę moja garderoba się zmieniała i faktycznie kupowałam nowe ubrania, sprzedając przy tym stare. Ale to tylko ze względu na zmianę rozmiaru. Parę lat temu nosiłam XS, potem przybrałam do M, a teraz mam S... Szkoda było mi niektóre oddawać, bo je lubiłam, ale tak jak Ty nie jestem zwolenniczką trzymania czegoś, bo może kiedyś będzie pasowało. Nie chciałam zakładać, że kiedyś schudnę czy przytyję i trzymać wszystkiego w szafie.
Rozumiem potrzebę zakupów przy zmianie rozmiaru!
UsuńNiektóre ubrania mam nawet 15 lat i dalej w nich chodzę. A co najważniejsze - dobrze się w nich czuję. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSuper :)
UsuńNaprawdę bardzo interesujący artykuł kochana! Ja staram się kupować ubrania jak najlepszej jakości (niekoniecznie markowe). Poza tym robie zakupu w second handach, ponieważ rzeczy kupione w second handach dostają drugie życie, zamiast tego wylądowałyby zapewne na śmietniku. Zamiast kupować tony nowych rzeczy, napędzając tylko coraz bardziej produkcję, robimy coś dobrego dla naszej planety, zapobiegając jej nadmiernemu zaśmieceniu.
OdpowiedzUsuńMarkowe ubrania nie zawsze są dobrej jakości, niestety. Też kupuję w SH :)
Usuń